Manggha z niezbyt udaną wystawą młodych architektów poszła na pierwszy ogień (ale uratowała się stałą ekspozycją i pyszną sanchą - coś tam z wiśniami).
Potem przez rynek i prosto wpadli w wir świątecznego kupczenia. Jak z amerykańskiego filmu o kristmasach. Góralskie i normalne dzieci śpiewały kolędy i takie różne przyśpiewki. Grzaniec Galicyjski już się trochę skomercjalizował, ale procenty zachował i temperaturę również.
Z kubeczkami w dłoniach do kina pod Barany (niby „pod”, ale „na” 1. piętrze), bo Przyjeżdża orkiestra. W ocenie, czy komedia, czy obyczajowy Plamkowie się nie potrafili zgodzić (zapewne jedno i drugie na raz). Natomiast nie mieli wątpliwości, że Plamkowa dokonała świetnego wyboru. Bardzo udany, wręcz wartościowy film.
Zanim doszli do ostatniego punktu uknutego przez panią P. planu, wstąpili na czaj i fajkę do Czajowni. Tutaj pan P. popisał się wyjątkowo trafną decyzją tytoniową - nektarynka. Dodi i Gui dołączyli się w tym punkcie programu z wypasionym sernikiem. Oh, i mieli gościa z Poznania w osobie Natalii!
Niestety musieli przedwcześnie zmykać na koncert w pobliskim Ptaśku. Wszyscy jak jeden mąż dali się uwieść duńskiej szansonistce śpiewającej kiczowate banały. [I tu konieczny w takich miejscach dopisek:] Ale jak śpiewającej!
Wieczór palce lizać.
PS. Tak, wyszedł z tego mini-przewodnik pt. „jak udanie spędzić dzień w Krakowie”.