Jeszcze przed świętami Plamek zaczął prowadzić sobie takie notatki, ile mu zajmuje dojazd do pracy w kategoriach liczby przesłuchanych utworów na uszach i tak do dziś naliczył:
- De-Phazz - 8
- Purgen - 9
- Amon Tobin - 5
- Caroline Henderson - 7
- DJ Krush - 10 (głównie przez czekanie na przystanku, bo szóstka uciekła)
- Ceu - 6
- Vagif Mustafazade - 5
A to już ostatnie dni, bo zmiana lokalizacji biura jest nieuchronna i z nową trasą pojawią się nowe liczby wysłuchanych empetrójek.
Ciekawe, że w drodze powrotnej jakoś rzadziej zakłada nauszniki na głowę...
wtorek, 27 stycznia 2009
środa, 21 stycznia 2009
szyida
Biedny pan Plamek miał udany dzień w pracy i bardzo ciekawy wieczór spędził na czaju z gośćmi z daleka. Pamiętał o obu żywych babciach i zadzwonił do swojej z okazji święta. Zjadł pyszną kolację (placki ziemniaczane z sosem grzybowym), którą popił wzmocnioną czeskim tuzemskym rumem herbatę z cytryną i miodem.
Więc dlaczego biedny?
A bo go od szyidów wyzwali...
Więc dlaczego biedny?
A bo go od szyidów wyzwali...
niedziela, 18 stycznia 2009
sport wypiętych tyłków
Mecz zaczął się dla Plamka od zagłębiania się w działanie jeżdżącej maszyny do przywracania gładkości tafli. Nie za bardzo był to w stanie pojąć. Spodobał mu się sam fakt zamiany zrytego matowego w równe błyszczące. No i czy trzeba mieć do jeżdżenia takim wózkiem jakieś specjalne kwalifikacje?
Po powrocie do domu i wywołaniu zdjęć na ekranie Plamek zwrócił uwagę, że w zasadzie wszyscy hokeiści dawali się sfotografować w takiej specyficznej pozycji... i bramkarz, i sędzia - jak jeden mąż ;-)
Jednak ogromny podziw budzą ci sportowcy, gdyż są w ciągłym ruchu i jeszcze nie spuszczają z oka takiego małego krążka (zwanego też szajbą)!
Kibice Cracovii dali radę, choć ciągle wielu rodziców nie zdecyduje się, żeby zabrać z sobą na mecz dzieci (mimo że te wchodzą za darmo, a kobiety za złotówkę, przy czym otrzymują odwrotnie proporcjonalny wielkościowo bilet).
Cracovia - Podhale Nowy Targ 3:2 (0:0, 2:0, 1:2)
wtorek, 13 stycznia 2009
kryształowy świat pielewina
czytając jedno z opowiadań Pielewina (to opowiadające o zmaganiach Darwina), Plamek nagle został olśniony wiedzą tajemną. Objawiło mu się mianowicie coś w języku polskim niemal nieuchwytnego: określoność podmiotu
i nie chodzi o zwykłą opozycję ten pies <> jakiś pies, bo to mało polskie, jakiś taki rakowy przerzut z obczyzny
zdanie czytane w zimnym aucie oczekującym na powrót pani babci od lekarki brzmiało tak:
widać? To zdanie brzmi trochę dziwnie, jest niepełne. Pytamy się: jaka lina? Przecież konstrukcja (a więc składnia) wskazuje, że musimy o tej linie wiedzieć już coś więcej. W przeciwnym razie należałoby poprawnie napisać:
Wniosek z powyższej obserwacji płynie taki, że mamy w polszczyźnie odpowiednik angielskich the czy a, niemieckich derdiedas i einów itp. w innych jeszcze językach, tylko u nas wyraża się ta (nie)określoność składniowo.
PS. A zdanie wcześniej u Pielewina stoi napisane:
i nie chodzi o zwykłą opozycję ten pies <> jakiś pies, bo to mało polskie, jakiś taki rakowy przerzut z obczyzny
zdanie czytane w zimnym aucie oczekującym na powrót pani babci od lekarki brzmiało tak:
Darwin podniósł lichtarz i popatrzył na sufit - z grubo ciosanych desek sterczał hak, do którego lina była przywiązana [Pielewin, Wiktor. Kryształowy świat, str. 126].
widać? To zdanie brzmi trochę dziwnie, jest niepełne. Pytamy się: jaka lina? Przecież konstrukcja (a więc składnia) wskazuje, że musimy o tej linie wiedzieć już coś więcej. W przeciwnym razie należałoby poprawnie napisać:
Darwin podniósł lichtarz i popatrzył na sufit - z grubo ciosanych desek sterczał hak, do którego była przywiązana lina.
Wniosek z powyższej obserwacji płynie taki, że mamy w polszczyźnie odpowiednik angielskich the czy a, niemieckich derdiedas i einów itp. w innych jeszcze językach, tylko u nas wyraża się ta (nie)określoność składniowo.
PS. A zdanie wcześniej u Pielewina stoi napisane:
Na wprost jego twarzy kołysał się kawałek liny.
czwartek, 8 stycznia 2009
wtorek, 6 stycznia 2009
zwody zimą
Wczoraj zasypało miasto. Śniegiem, a nie np. pyłem z Huty ;-)
Teraz jak Plamek idzie, to nie jest mu łatwo zgubić (wyimaginowany) ogon. Zostawia ślady. Bez odpowiedniego obuwia trudno jest mu zboczyć z wydeptanych ścieżek miejskiej dżungli. Z tego samego powodu musi się często snuć za jakąś wolno człapiącą staruszką i nie może pójść na skróty.
Ale nie denerwuje się. Nie rusza go mróz - w uszy grzeją przecież słuchawki-nauszniki oraz ciepła z nich muzyka, czapka z takim małym daszkiem i kaptur. Nikt nie nastaje też na jego życie, więc mylenie ewentualnego pościgu to czysty wymysł fantazji.
Teraz jak Plamek idzie, to nie jest mu łatwo zgubić (wyimaginowany) ogon. Zostawia ślady. Bez odpowiedniego obuwia trudno jest mu zboczyć z wydeptanych ścieżek miejskiej dżungli. Z tego samego powodu musi się często snuć za jakąś wolno człapiącą staruszką i nie może pójść na skróty.
Ale nie denerwuje się. Nie rusza go mróz - w uszy grzeją przecież słuchawki-nauszniki oraz ciepła z nich muzyka, czapka z takim małym daszkiem i kaptur. Nikt nie nastaje też na jego życie, więc mylenie ewentualnego pościgu to czysty wymysł fantazji.
niedziela, 4 stycznia 2009
tzw. Sylwek
Przyjechał Plamek z Plamkową, swym bratem i bratową do Pragi dzień wcześniej. Dzięki błądzeniu (bo GPS się wypiął) zobaczył po drodze ładne zimowe krajobrazy północnych Moraw.

Bez bąbelków, bez fajerwerków - głównie przez jakieś żołądkowe jazdy Plamek po prostu się dobrze wyspał z 31 grudnia na 1 stycznia i niczego nie żałował, jak się już obudził. Wziął swą panią P. na zwiedzanie Much i okolic Kafki, zresztą na kawkę też. W Pradze nie tylko piwo można, po którym jak wiadomo chce się...

No i wykorzystał to jeden taki David. Olewanie Czech, nie? Ale Plamek lubi i nację całą, i stolicę samą. Nie olewa.

Po zjedzeniu paru kasztanów, namówił resztę swojej wyjazdowej ekipy oraz jednego prawie miejscowego, by zajrzeć do tyłka posągom artysty Czernego (tego właśnie Davida). W ogóle to już wcześniej udało mu się w Lucernie pokazać im św. Wacława na zdechłym koniu wiszącym za nogi.
Na koniec Plamek zorientował się też, że Czesi mają podobny stosunek do świata:

Bez bąbelków, bez fajerwerków - głównie przez jakieś żołądkowe jazdy Plamek po prostu się dobrze wyspał z 31 grudnia na 1 stycznia i niczego nie żałował, jak się już obudził. Wziął swą panią P. na zwiedzanie Much i okolic Kafki, zresztą na kawkę też. W Pradze nie tylko piwo można, po którym jak wiadomo chce się...
No i wykorzystał to jeden taki David. Olewanie Czech, nie? Ale Plamek lubi i nację całą, i stolicę samą. Nie olewa.
Po zjedzeniu paru kasztanów, namówił resztę swojej wyjazdowej ekipy oraz jednego prawie miejscowego, by zajrzeć do tyłka posągom artysty Czernego (tego właśnie Davida). W ogóle to już wcześniej udało mu się w Lucernie pokazać im św. Wacława na zdechłym koniu wiszącym za nogi.
Na koniec Plamek zorientował się też, że Czesi mają podobny stosunek do świata:
Subskrybuj:
Posty (Atom)